Blog

MamaSapiens

Blog z przemyśleniami dla mam. Wszystko o zdrowym rozsądku, co odnosi się do wychowania, żywienia, nauczania dzieci

Blek frajdej czyli o tym, że prawidłowa wymowa angielska ma jednak znaczenie!

Anna Rattenbury

Opublikowany: listopad 23, 2017

W okolicach „Czarnego Piątku”, które od kilku lat zagościło na naszym rynku sprzedaży roi się od reklam, w których miłe głosy ogłaszają specjalne promocje, niewiarygodnie niskie ceny i fantastyczne wyprzedaże. Szkoda, że wyrażenie przyjęło  się w oryginale, a nie zostało jednak przetłumaczone na język polski.  Myślę , że wielu anglistom, a mnie na pewno oszczędziłoby to istnego skrętu kiszek kiedy słychać kaleczone „black” i ciężkie, polskie, rolowane „R” w słowie „Friday”. Doprawdy, jeśli stacja radiowa, czy kanał telewizyjny nie stać na konsultację językową to lepiej nie używać angielskiego w ogóle.  Osobiście proponuję zakazać używania obcych słów w reklamach. Jak potem  jako nauczyciel mam wytłumaczyć uczniowi jak oprawnie mówi się „black” i że w wymowie brytyjskiej prawie nie słychać „r”. Akurat jeśli chodzi o głoskę w słowie „black”, a dokładnie zapisane w transkrypcji fonetycznej  w ten spoósb/ꬱ/-oznacza coś pomiędzy polskim „a”, oraz „e”, ale nie jest ani jedną ani drugą, a zarazem obiema naraz. Ta sama głoska występuje w słowach takich jak: cat, fat, rat, mat, quack, rack, itd., itp. Oczywiście, że się czepiam, ale od tego jestem lingwistą i w dodatku nauczycielem małych dzieci, u których błędy zakorzenione są nie do „odkręcenia”. Najprawdopodobniej maluch zawsze będzie mówił /blek/, a nie /blꬱk/.  W dodatku, jeśli później będzie miał pecha i trafi  na -od razu przepraszam za wyrażenie-niedouczonego anglistę, który też będzie mówił z błędami to katastrofa murowana! Iluż to nauczycieli bowiem błędnie uczy dzieci, np. w pierwszych klasach podstawówki?  Sami przeszli ten sam system-  marnej podstawówki, marnego w gruncie rzeczy liceum, marnej uczelni czegoś tam i czegoś tam, przy okazji też anglistyki i efekt jest jaki jest! Fakt, faktem, że podręczniki do nauki języka angielskiego są z roku na rok coraz gorsze, często redagowane przez… znów-  marnych anglistów-teoretyków, którzy często całkiem przypadkiem otrzymują zadanie zredagowania podręcznika, a nie mają zupełnie doświadczenia w pracy z prawdziwymi dziećmi. Już nie wspomnę, że z reguły podręczniki te są nudne, przepełnione zupełnie nieadekwatnym słownictwem, koncentrujące się na gramatyce, i strukturach językowych  bez zastosowania ich w praktyce, w ciekawych dla dziecka ćwiczeniach językowych, piosenkach, czy projektach. Zeszyty ćwiczeń wołają o pomstę do nieba, pełne są  zadań uwsteczniających i  bezsensownych, odtwórczych, a czasem wręcz głupich. Właściwie można byłoby powiedzieć, że nauczanie języka angielskiego w polskiej szkole, od podstawówki po liceum jest czysto teoretyczne i stąd później taka fatalna wymowa i kompletny brak woli dążenia za ideałem. Zresztą niestety nauczanie języka w przedszkolu, w systemie państwowym jest w opłakanym stanie, ponieważ z braku nauczycieli dzieci mają zajęcia z osobami, które angielskiego prawie nie znają. Rynek jednak od razu stworzył makabrycznie niedopracowane multimedialne programy nauczania, w których nauczyciel ma tylko za zadanie powiedzieć: „start”, a to można przecież powiedzieć też po polsku. Dzieci na zajęciach zatem siedzą przed ekranem i gapią się na pacynki, czyli przysłuchują się- nie ma mowy o tworzeniu języka, a mówieniu, spontanicznym śpiewaniu, odpowiadaniu, podejmowaniu interakcji językowych. Potem w szkole ekran zastępuje podręcznik i tablica, niech nawet będzie multimedialna- nie ma to żadnego znaczenia. Dzieci siedzą w ławkach skierowanych na nauczyciela i tablicę. Nie ma mowy o pracy w parach, grupach, o tworzeniu języka. Jest tylko odtwarzanie i nuda, nuda, nuda. Bardzo nieliczni nauczyciele ma na tyle energii i samozaparcia, aby uczyć inaczej, w sposób komunikatywny. Dla nas, właścicieli szkół językowych to właściwie świetny system,  bo dzieci bardzo mało wynoszą ze szkoły, tak więc na naszych kursach dopiero mogą rozwinąć skrzydła. No tylko, chyba mnie o to chodzi w systemie nauczania.  Bo właśnie chodzi o jakość, jak mówił Philip Dormer Stanhope- angielski polityk i pisarz w XVIII wieku:  „Cokolwiek jest warte zrobienia, warto jest zrobić dobrze” .

 

23. listopada 2017 by Ania
Dodaj komentarz

Mózg niemowlęcia-mały, ale wysokoprężny silnik z turbodoładowaniem-część pierwsza

Anna Rattenbury

Opublikowany: październik 18, 2017

Co jakiś czas z niedowierzaniem słyszę osoby mówiące, że niemowlę jeszcze  nic nie rozumie, nie umie i tylko sobie leży i się patrzy. Tak więc postanowiłam rozpocząć cykl wpisów na temat mózgu niemowlęcego, czyli dziecka w jego pierwszych 12 miesiącach.

W historii psychologii i badań empirycznych nad rozwojem małego dziecka było wiele, często sprzecznych ze sobą teorii. Jean Piaget, Lew Vygotsky, Erik Erikson, Noam Chomsky, czy Howard Gardner, aby wspomnieć przynajmniej kilku to istna elita psychologii i lingwistyki, którzy wnieśli bardzo dużo do dyskursu na temat rozwoju dziecka i niewątpliwie zasługują na odrębne wpisy, każdy z osobna- co obiecuję kiedyś uczynić.

Dzisiaj jednak chciałabym się zająć badaniami z ostatnich lat, najstarszym od lat 70 tych XX wieku, do ostatnich, sprzed dosłownie kilku lat. W przeszłości dziecięcym umysłem zajmowali się głównie mężczyźni, ale w ostatnich latach, tzw. dziesiątych, czyli od roku 2010 badaniami zaczęły zajmować się kobiety, które nie postrzegają takich badań jako trudne do opanowania. Musimy bowiem zdać sobie sprawę, że testując osoby dorosłe, lub nawet starsze już dzieci badacz może  łatwo uzyskać odpowiedzi na proste pytania. Badając niemowlęta, musi nastawić się jednak na długotrwałe, czasem żmudne testy bez możliwości uzyskania konkretnych, łatwo definiowalnych reakcji i odpowiedzi. Wyniki mogą być czasem dwuznaczne, lub przynajmniej nieoczywiste. Do początku lat 90 tych XX wieku naukowcy mieli do dyspozycji w zasadzie dwa testy reakcji niemowlęcej. Pierwszy to śledzenie czasu reakcji wzrokowej, tzw. fiksacji wzrokowej czyli badanie skupienia wzroku na określonym obiekcie. Drugi to „reakcja ssania”- jeśli dziecko jest czymś zainteresowane, czy zdziwione ssie bardziej intensywnie niż zwykle. Oba testy są  proste, ale w zasadzie bardzo miarodajne. Postęp nauki i techniki jednak korzystnie wpłynął na możliwości, jakie posiadają już w swym arsenale współcześni naukowcy. W nowoczesnych badaniach wykorzystuje się głownię metodę neuro-obrazowania, czyli EEG. Badanie to ma na celu zmierzenie reakcji na poziomie neuronów, gdyż każda reakcja, także proces myślowy, jest efektem wytworzenia sygnału elektrochemicznego. Czasem jednak używane są niezwykle zawile nazwane metody, jak na przykład  funkcjonalna spektroskopia bliskiej podczerwieni, która jest nieinwazyjną metoda kontrastu, pozwalającą określić pracę komórek nerwowych. Innym ciekawym, choć dla laika mogącym wydawać się strasznym badaniem niemowlęcia, jest badanie znakowania spinów krwi tętniczej połączonej z rezonansem magnetycznym. Po prostu mierzony jest przepływ krwi tętniczej w określone miejsca w mózgu aby dowiedzieć się, które dokładnie płaty i ośrodki mózgowe są faktycznie włączane w odpowiednie procesy myślowe, kojarzeniowe i poznawcze u badanego niemowlęcia. W taki sposób na przykład naukowcy doszli do przełomowych odkryć w badaniach nad językiem niemowlęcia- ale to, jako taką wisienkę na torcie, zostawię Wam na następny raz…

A teraz o konkretnych testach…

Jednym z pierwszych wiarygodnych badań nad zdolnościami analitycznymi niemowląt były testy przeprowadzone w latach 70 przez amerykańskiego psychologa, T.G.R Bowera. Udowodnił on, że dzieci o wiele szybciej przechodzą do fazy stałości przedmiotu, czyli mają świadomość, że przedmiot, który znika z pola widzenia za ścianą/zasłoną/ekranem w tunelu faktycznie nie zniknął. Wcześniej J. Piaget wnioskował tę zdolność dopiero u dzieci około 9 miesięcy- roku, w fazie rozwoju sensoryczno-motorycznego. Otóż przed oczami niemowląt ustawił „scenkę”, w której samochodzik jechał po torze, znikał  za zasłoną-ekranem i wyjeżdżał dalej po tym samym torze zza ekranu. Następnie podniesiono ekran i ustawiono z tyłu za torem myszkę. Z ekranem podniesionym, samochodzik dalej jechał po torze jak zwykle, przy czym jechał przed myszką siedzącą sobie za torem. Następnie obniżono ekran, samochód wjechał za niego, w tym czasie w niewidoczny dla maluchów sposób położono myszkę na torze, samochodzik wyłonił się zza ekranu i w tym momencie podniesiono ekran ukazując myszkę na torze. Okazało się, że już 3.5 miesięczne niemowlęta wykazywały zdziwienie, jak to określono „nieprawdopodobnym zjawiskiem”, że samochód przejechał przez myszkę niejako przez  tunel. Dzieci w jakiś sposób wiedziały, że to niemożliwe. Ten sam eksperyment powtórzono następnie w  1991 roku, otrzymując dokładnie tę samą reakcję maluchów. Dodano także jeszcze jedno badanie wykorzystując ekran i dwie marchewki, jedną krótką, drugą dłuższą. Okazało się, że niezłomnie już 3.5 miesięczne maluszki uważały to za „nieprawdopodobne”, że podczas gdy krótsza marchewka może cała schować się za ekranem wysokości równej długości marchewki, to to samo może uczynić dłuższa marchewka chowając się cała za ekranem od siebie niższym. Następne ciekawe badania zostały przeprowadzone przez  węgierskich naukowców w 1997 roku. W badaniu brały udział maluszki poniżej 12 miesięcy. W badaniu przez jakiś czas pokazywano dzieciom kółko, które toczyło się po podłodze i przeskakiwało nad napotkanym na torze klockiem. Po jakimś czasie usunięto klocek, ale kółko (które posiadało własny napęd) nadal przeskakiwało nad klockiem, którego już tam nie było. Okazało się, że maluchy niezłomnie potrafiły docenić „dziwność” tej sytuacji i w każdym przypadku  wiedziały, że coś jest nie tak, ssąc bardziej energicznie i dłużej skupiając wzrok się na „torze”. To badanie zostało później potwierdzone używając  techniki neuro-obrazowania. Następnym ciekawym eksperymentem, przeprowadzonym tym razem  na Uniwersytecie Berkely, w Kaliforni w roku 2013 było badanie próbujące stwierdzić, czy niemowlęta  faktycznie  potrafią trafnie rozumować. W badaniu użyto pudła, w którym znajdowały się plastikowe piłeczki, z czego najwięcej było różowych piłek, a tylko parę z nich- żółtych. Osoba dorosła wyjmowała piłki i od razu udało się zauważyć, że w momencie, gdy wyjmowała ona głównie żółte piłki, dzieci było zaskoczone, trafnie przypuszczając, ze skoro w pudle większość piłek to różowe, to takie też będą wyjmowane najczęściej.

Najciekawsze jednak badania, to te, w których bada się wpływ języka i sam rozwój języka u niemowlęcia i o tym będzie następny wpis, na który już serdecznie Was zapraszam.

18. października 2017 by Ania
Dodaj komentarz

Hurra, koniec roku szkolnego=koniec bezsensownego wkuwania, nudy i uwsteczniających zadań domowych!

Anna Rattenbury

Opublikowany: czerwiec 20, 2017

2014-08-17 14.20.11

Z okazji zakończenia roku szkolnego postanowiłam napisać o polskiej szkole, stąd dzisiejszy wpis będzie długawy.

Polska szkoła, abstrahując od wizji katastrofalnych i rzekomej potrzeby całkowitej zmiany z jaką mamy aktualnie do czynienia na przykładzie gimnazjów nie jest wcale taka zła. Jedyną bolączką- a tym samym najpoważniejszą jest przeładowany program nauczania każdego przedmiotu licząc od IV klasy szkoły podstawowej a kończąc na III klasie gimnazjum.  U podstaw tego problemu leży założenie, że każdy uczeń jest intelektualnie zdolny w przedmiotach zarówno ścisłych, jak fizyka, matematyka, biologia, cz chemia, ale tym samym w przedmiotach humanistycznych jak jęz. polski i historia, oraz artystycznych jak plastyka, no i oczywiście sprawny fizycznie na W-F. Nie bierze się pod uwagę indywidualnych predyspozycji uczniów, lecz zakłada się błędnie, że-powiedzmy dysocjacja jonowa kwasów, czy trzy zasady dynamiki Newtona może z łatwością przyswoić każdy umysł po jednej, czy dwóch lekcjach czystej teorii. Wielkim błędem bowiem jest nie wykonywanie jakichkolwiek doświadczeń z przedmiotów, które takich środków dydaktycznych bezspornie wymagają, a takimi przedmiotami bezwzględnie są chemia, fizyka, biologia i geografia, czyli większość przedmiotów ścisłych. W polskiej szkole mamy do czynienia z nadmiernym przywiązaniem do suchej teorii, do wykładania przedmiotu, niż nauczania go, do zapamiętywania regułek, a nie ich zrozumienia i zastosowania w analizie danego zagadnienia. Nauczyciel wykłada przedmiot dla samego wykładania, nie rozliczany jest z prawdziwych efektów nauczania i zainteresowania uczniów, a jedynie z wystawianych ocen za bezsensowne kartkówki, zadania domowe, czy brak zeszytu przedmiotowego. Zapewne dlatego mamy stały niedobór naukowców, czy kandydatów na studia czysto ścisłe, a zdecydowany nadmiar humanistów, na czele z psychologami i socjologami. Sama, jako humanistka mam świadomość, że jednak wartościowość mojej profesji dla PKB kraju, jego ogólnej zamożności i rozwoju naukowego, czy wynalazczości jest niestety mniejsza niż zawodów naukowych w medycynie, biologii, inżynierii, ekologii, fizyki i wszystkich im pokrewnych dziedzin. Tylko nieliczne jednostki są w stanie polubić np. chemię, skoro nie wykonały ani jednego doświadczenia w szkolnym laboratorium, a jeśli zdołały wykonać jakiekolwiek, to pewnie miało to miejscu w dobrym, prywatnym przedszkolu. To właśnie w przedszkolach dzieci mają niezwykłą sposobność poznawania zasad fizyki, matematyki, biologii i chemii na licznych doświadczeniach, jakie przeprowadzają podczas swojego pobytu, np. symulując wybuch wulkanu z octu i proszku do pieczenia. W momencie rozpoczęcia nauki w szkole jedynymi doświadczeniami będzie hodowla niezłomnej fasolki i zielnik na przyrodę. W zamian sterty wypełnionych zeszytów przedmiotowych i ćwiczeń.

To doprawdy niewiarygodne, że pomimo tylu przeciwności mamy jednak lekarzy, biochemików i sporą liczbę inżynierów. Moglibyśmy mieć ich jednak o wiele więcej, tym bardziej w nowo-powstających dziedzinach- bo nigdy nie wiadomo, czy w dzieciach, które siedzą w ławkach i bez przerwy notują w zeszycie to samo co mają w podręczniku, nie kryje się jakiś talent- tylko talent to mocno uśpiony i znudzony przez szkolną sztampę i bezsensowne odtwarzanie treści.

Jako nauczyciel mam pewność, że lekcje z każdego przedmiotu można przeprowadzić w sposób interesujący- bo tylko wówczas każde dziecko, nawet to „edukacyjnie oporne” jest w stanie zrozumieć dany temat na tyle, aby móc go jakoś zapamiętać. Nie wyobrażam sobie na przykład jak można omawiać na lekcji biologii anatomię człowieka nie mając do dyspozycji przestrzennego modelu człowieka, gdzie dzieciaki mogą włożyć w odpowiednie miejsce serce, śledzionę, czy trzustkę, lub poskładać szkielet. W zamian wkuwają na pamięć nazwy kości czaszki, czy dzielą kręgosłup na odcinki, nie mając zielonego pojęcia gdzie takowe się znajdują w ich ciele. Na lekcji przyrody 10-11-latki poznają świat roślin przez pryzmat podziału systematycznego, wiedzą co to są rośliny nagonasienne, czy okrytonasienne ale ni w ząb nie potrafią odróżnić dębu od buka w parku… W każdej szkole i niemal w każdej sali jest nowoczesna tablica multimedialna- można sobie obejrzeć, ale nigdy dotknąć, poukładać, poprzestawiać. Nauczyciele, w większości tzw. „podręcznikowi” używają tablicy multimedialnej dokładnie tak samo, jak zwykłego podręcznika i zeszytu ćwiczeń. Smutne. Polski ułomny system widać świetnie na przykładzie zdjęć sali lekcyjnej i układu ławek. W krajach „rozwiniętych” mamy grupki stolików, uczniowie siedzą do siebie skierowani twarzami, nauczyciel krąży pomiędzy stolikami, pomaga, asystuje i daje przykład. Uczniowie współpracują ze sobą w grupach, uczą się przy tym niezastąpionej umiejętności społecznych, które przydadzą się w każdej późniejszej ścieżce zawodowej. W Polsce mamy zawsze dwuosobowe stoliki w trzech, lub czterech rzędach, wszystkie skierowane na… NAUCZYCIELA i TABLICĘ. Nie ma mowy o współdziałaniu uczniów, bo po prostu patrzą na plecy kolegów, lub w bok! Sama sala lekcyjna w Polsce ma niezłomną „gazetkę”, czyli dyżurny co jakiś czas zmienia treść- najczęściej o wieszczach narodowych, ważnych wydarzeniach historycznych, lub bezpieczeństwie w internecie. NUDA. NUDA, NUDA. Żadnej własnej inwencji, kreatywności, Zawsze tak samo. Angielska, czy amerykańska klasa będzie miała różnorodne plakaty, projekty oraz pomoce przygotowane przez dzieci na temat aktualnie podejmowany, kolorowo, miło- jak w przedszkolu!

A teraz mam dla Was krótki test z geografii. To akurat II klasa gimnazjum, wymagania do sprawdzianu z mapy konturowej Azji. W podstawie programowej tego nie ma, w podręczniku jedna trzecia, ale nauczyciel niezmiennie od dwudziestu lat testuje wszystkich swoich uczniów dokładnie w ten sam sposób. Każdy kto miał do czynienia z medycyną egzaminem z Anatomii na I roku i tzw. Szpilkami wie o czym mówię. Zatem, czy umiecie na atlasie politycznym, lub pustej mapie oznaczyć te miejsca?
Morza: M. Karskie, M. Łaptiewów, M. Wschodniosyberyjskie, M. Czukockie, M. Beringa,
M. Ochockie, M. Japońskie, M. Żółte, M.. Południowochińskie, M. Filipińskie,  M. Celebes, M. Jawajskie, M. Andamańskie, M. Arabskie, M. Czerwone, M.. Śródziemne, M. Marmara, M. Czarne, M.Azowskie.

Zatoki: Z.Bengalska, Z.Perska, Z. Adeńska, Z. Tajlandzka,
Cieśniny: C. Beringa, C. Ormuz, C. Malakka, C. Bab al – Mandab, C. Dardanele, C. Bosfor,
C Kerczeńska
Półwyspy: Płw. Jamał, Płw.  Gydański, Płw. Tajmyr, Płw. Czukocki, Płw. Kamczatka,
Płw. Koreański, Płw. Indochiński, Płw. Malajski, Płw. Indyjski, Płw. Arabski, Płw. Azja Mniejsza, Płw. Synaj
Wyspy: Ziemia Północna, Wyspy  Nowosyberyjskie, Wyspa Wrangla, Sachalin, Tajwan, Filipiny, Borneo, Sumatra, Jawa, Celebes, Cejlon, Cypr, Wyspy Japońskie ( Honsiu, Hokkaido, Kiusiu, Sikoku)
Rzeki: Jangcy, Jenisej, Ob. z Irtyszem, Mekong, Huang-He, Ganges, Indus, Brahmaputra, Tygrys, Eufrat, Amur, Lena, Syr-daria, Amu-daria.
Jeziora: J. Bajkał, J. Aralskie, J. Bałchasz, J. Kaspijskie.
Krainy geograficzne: Wyżyna Tybetańska (Tybet), Himalaje, Nizina Chińska, Dekan, Wyżyna Irańska, Nizina Zachodniosyberyjska, Wyżyna Środkowosyberyjska, Nizina Turańska, Kaukaz, Góry Pontyjskie, Nizina Gangesu, Nizina Mezopotamska, Ałtaj, Wyżyna Mongolska, Sajany.

Mmmm.

Najbliższy mi osobiście jest system szkolnictwa w Wlk. Brytanii. Przytoczę pewne porównanie, wzięte z doświadczenia moich własnych dzieci. Otóż w V klasie podstawówki zarówno w Polsce, jak i w Wlk Brytanii dzieci przerabiają taką samą lekturę, a mianowicie „Tajemniczy Ogród”. Świadomie nie napisałam ”omawiają”, ponieważ to słowo odnosi się jedynie do polskiego sposobu traktowania lektury, każdej zresztą. Jest nieodzowna charakterystyka postaci, rys historyczny, przebieg wydarzeń… a na końcu sprawdzian z lektury. Bardziej ambitny nauczyciel pokaże uczniom film- w tym przypadku świetny, wyreżyserowany przez Agnieszkę Holland. Tak się omawia lektury w Polsce, zatem ogólnie rzecz biorąc lektura obowiązkowa jest zwykle czytana w streszczeniach, po 5,50 zł. za egzemplarz.

W Wlk. Brytanii natomiast ciut inaczej. Otóż tak się składa, że dzieci w V klasie (która ze względu na rozpoczęcie obowiązkowej nauki w wieku 5 lat w klasie „0”) jest już klasą VI uczą się wszystkich przedmiotów z jednym nauczycielem- czyli jest to u nas znane nauczanie zintegrowane. I sama nazwa jest nie tylko suchą nazwą, ale całą ideą nauki. Zatem, dzieciaki na angielskim (czyli swoim podstawowym oczywiście języku) faktycznie także omawiają charakterystykę postaci, ale oprócz tego robią sobie „drama”, czyli wcielają się w określone role, robią dialogi, przedstawiają wybrane przez grupki dzieci scenki, itp. Przy tym poznają środki artystyczne potrzebne im w tych przedstawieniach. Dalej, piszą prace na wybrane tematy- np. „co najbardziej zdziwiło mnie w tej książce” . Praca jest naturalnie pisana na lekcji, pod okiem nauczyciela, który zawsze jest gotów wskazać kierunek, delikatnie pomóc, gdy uczeń nie za bardzo wie co napisać, nie mówiąc już o wskazywaniu niektórych, kluczowych błędów. Na historii (dalej z tym samym nauczycielem) poznają rys historyczny, robią projekt- np.” jak wyglądało życie moich rówieśników w kolonialnej Anglii”. Nadmienię tylko, że absolutnie wykluczony jest wydruk z Wikipedii i projekt typu „bach- zdjęcie a reszta „kopiuj/wklej”. Na matematyce (oczywiście z tym samym nauczycielem) dzieci obliczają procentowy udział róż w ogrodzie za murem w stosunku do reszty, a na przyrodzie poznają rośliny ogrodowe i zioła. Naturalnie na prawdziwych przykładach. Zamiast zielnika mogą zrobić projekt pod tytułem: „ W moim ogrodzie/ogrodzie mojej babci/mojego sąsiada/w parku nieopodal rosną……” A, a na technice oczywiście gotują coś z wykorzystaniem ziół. W ciągu półtora tygodnia przerabiania lektury dzieci, nawet te oporne matematycznie potrafią liczyć procenty, większość rozpoznać podstawowe zioła, te nieśmiałe powiedzieć swoją rolę przed klasą. Nie zdążyły się znudzić i znienawidzić lektury i czytanie ogółem. Może dlatego w Wlk. Brytanii jest tyle księgarni ile w Polsce aptek? No cóż w jednym kraju coś dla ciała, a w innym coś dla ducha. I tego życzę moim wiernym czytelnikom, aby zawsze starali się jednak robić to coś dla ducha. Bo warto dla przyszłości naszych dzieci i uczniów.

Ale niedługo wakacje, zasłużone ciężką pracą dzieciaków, ciągłą nudą szkolną, bezsensownym wkuwaniem, odrabianiem uwsteczniających zadań domowych… WYPOCZYNEK! Czego życzę i dzieciom, nauczycielom i rodzicom.

20. czerwca 2017 by Ania
Dodaj komentarz

Forget princess. I want to be a scientist!

Anna Rattenbury

Opublikowany: marzec 22, 2017

Tematem dzisiejszego wpisu jest obiecana wcześniej kwestia wychowywania dziewczynek na przyszłe mądre kobiety. Tytuł zaczerpnięty jest z  koszulek, które sprzedają się w wielu krajach na pniu. Chciałoby się w tym miejscu dodać- krajach zachodnich, lub wysoko rozwiniętych, w których dziewczynki wychowywane są w sposób przystający realiom nowoczesności i równouprawnienia, wychowywane podobnie jak chłopcy. Jeśli tylko mają na to ochotę, bawią się samochodami, układają kolejki i grają w piłkę nożną w szkolnej drużynie. Nikt im nie wpaja do głowy, że nie są tak zdolne w przedmiotach ścisłych jak chłopcy, mają  ładnie wyglądać, być miłe i grzeczne, bawić się lalkami i  w przyszłości być przede wszystkim dobrą matką.

Jestem mamą dwóch prawie dojrzałych już córek w wieku 14 i 17 lat. Wierzę, że udało mi się wychować je na dwie mądre kobiety, które w przyszłości będą z pasją realizowały się w swoich wybranych zawodach, będą przy tym otwarte na wyzwania,  niezależne, mądre i silne. Życzę innym matkom takiego sukcesu. Sparafrazuję zatem znanego z obrony praw czarnoskórych mieszkańców Ameryki- Martina Luther Kinga, który  w sierpniu 1963 roku w sławnym Marszu na Waszyngton wypowiedział swoje pamiętne słowa: „I have a dream…”- „Mam marzenie… .

Otóż, ja mam marzenie, że pracując codziennie w przedszkolach nie będę musiała prowadzić takich rozmów o zawodach:

Kim chciałabyś być w przyszłości?

większość dziewczynek odpowiada: – Księżniczką.

A dlaczego chciałabyś zostać księżniczką?

Bo cały czas można się przebierać i ładnie wyglądać.

Mam marzenie, że nie będę musiała będąc na balach karnawałowych oglądać 90% dziewczynek przebranych właśnie za księżniczki, wróżki, czy Elzy z „Krainy Lodu” . Chciałabym zobaczyć więcej niebanalnych, inteligentnych przebrań, jakie miałam kiedyś okazję zobaczyć- dziewczynki przebrane za jeża, robota, marchewkę, czy kostkę do gry.

Mam marzenie, że dziewczynki będą miały więcej wiary w swoje możliwości i umiejętności i nie będą stale na trudniejsze zadania odpowiadały: ”nie wiem” i „nie umiem”.

Mam marzenie, że dziewczynki będą miały większe aspiracje, niż tylko ładny wygląd, bycie grzeczną, „ułożoną”, opiekuńczą i wypełniającą powierzone obowiązki. Że będą potrafiły dążyć do celu, jeśli tylko będą miały do tego predyspozycje, że będą wierzyły i miały wsparcie u dorosłych w tej wierze, że nie są wcale gorsze od chłopców, że będą dobre w przedmiotach ścisłych. Mam nadzieję, że będzie więcej kobiet fizyczek, biochemiczek, czy matematyczek. (Tych ostatnich przyda się jak najwięcej, bo w przyszłości algorytmy będą rządziły nie tylko  internetem, ale także  bankowością, systemem sygnalizacji świetlnej, czy ruchem lotniczym).

Mam marzenie, że większość dziewczynek śpiewając ulubioną piosenkę z „Krainy Lodu”, pt. Mam tę moc, naprawdę uwierzy, że nie chodzi o moc pięknej księżniczki, tylko o prawdziwą moc decydowania w przyszłości o sobie, o podążaniu za swoimi marzeniami i zainteresowaniami. O rozwijaniu swoich pasji i umiejętności.  Ale mam też przy tym nadzieję, że rodzice pozwolą takiej dziewczynce poznać różne opcje, że po powrocie do domu z przedszkola jedyną formą spędzenia wspólnie czasu nie będzie telewizor i tablet, ale będzie wspólne czytanie książek i granie w niemodne gry planszowe.

Tak się rozmarzyłam…

22. marca 2017 by Ania
Dodaj komentarz

„Nagroda Nobla dla brytyjskiej żony”…

Anna Rattenbury

Opublikowany: marzec 8, 2017


Dzisiejszy blog będzie o noblistce, genetyczce i jedynej w Polsce kobiecie – księdzu, czyli o płci nie tylko pięknej, ale przede wszystkim mądrej!

8 marca to Dzień Kobiet. W tym roku to dzień wyjątkowo szczególny. Tytuł wpisu został zaczerpnięty z książki Rachel Swaby: „Upór i przekora. 52 kobiety, które odmieniły naukę i świat”. Książka typowo amerykańska, ciut powierzchowna, nie wdająca się zbytnio w szczegóły odkryć, jedynie notująca ważne kobiety i ich drogę do sukcesu- niezwykle przełomowych odkryć w dziedzinie medycyny, biologii, nauki o środowisku, fizyki, czy matematyki- aby wspomnieć tylko część z nich. Pomimo swych ułomności książka niezwykle ważna, ponieważ to pierwsza pozycja przeznaczona dla zwykłego czytelnika- książka, która rozprawia o kobietach nie tylko tych sławnych, jak Maria Skłodowska-Curie (której akurat w książce celowo brak), ale o innych, czasem zapomnianych przez historię nauki, czy po prostu perfidnie i celowo pominiętych. Tytułowa noblistka to Dorothy Crowfoot Hodgin, która w 1964 roku otrzymała nagrodę Nobla w dziedzinie chemii za wyznaczenie struktury penicyliny i witaminy B12 metodą dotąd nieużywaną- z wykonaniem technik rentgenowskich. Tytuł bloga to właśnie tytuł jednej z gazet- akurat brukowca Daily Mail informującego na swój seksistowski sposób o odkryciu. Dla wielu była główne żoną i matką, podobnie zresztą jak bardziej nam znana Maria Skłodowska-Curie. W najnowszej produkcji w kinach widać to aż nazbyt dosadnie. Wynalazki i geniusz to jedno, ale potrzeba miłości i rodziny to drugie. Ale to jest temat na osoby wpis. Dorothy Crowfoot Hodgin była tylko czwartą kobietą-noblistką w dziedzinie chemii, trzynastą w ogóle. Jak dotąd, od początku przyznawania tej nagrody, czyli od roku 1901 do roku ubiegłego, czyli 2016-utytułowano łącznie 44 kobiety i aż 551 mężczyzn. Noblistki stanowią zatem niecałe 8 % wszystkich uhonorowanych.

Mężczyźni Kobiety
Nagroda Pokojowa 87 16
Literatura 99 13
Fizjologia i Medycyna 197 11
Chemia 168 4

Z powyższej tabelki obrazującej poszczególne grupy kategorii widać wyraźnie ogromną dysproporcję w dwóch ostatnich pozycjach, czyli naukach typowo ścisłych, w których trudno się cały czas przebić kobietom. Pytanie-dlaczego? Odpowiedź jest prosta, otóż głównie ze względu na zaniedbania w edukacji dziewcząt i silnie ugruntowanym tradycyjnym stereotypom gdzie dziewczynki ponoć mają bardziej humanistyczne niż ścisłe umysły. Także spowodowane odmiennym niż w przypadku chłopców wychowywaniem dziewczynek (o tym następny blog).

Spośród naukowczyń którym udało się przebić, wielu zostało pominiętych, nie zadbały o rozgłos, a przyczyniły się do odkrycia przełomowych wynalazków. Takim przykładem jest Rosalind Franklin. Każdy, kto uczył się na lekcji biologii o strukturze DNA wie, że odkryli ją James Watson i Francis Crick. Tylko, że to nie do końca prawda. Kluczową rolę w odkryciu, ba osobą, która pierwsza zdołała wykonać zdjęcie tej struktury na długo zanim Watson i Crick podjęli się w ogóle prac nad tą helisą była właśnie Franklin. Uczelnia, z którą była związana, bez jej zgody przekazała wyniki jej wieloletnich badań właśnie tym dwóm sprytnym naukowcom, o których świat dowiedział się w 1962 roku przy okazji wręczania nagród Nobla. Franklin zmarła na raka w 1958 roku. Gdyby żyła, być może potrafiłaby udowodnić kto naprawdę wykrył podwójną helisę i dokładnie ją rozpisał. Dla nas Polaków ten przypadek przypomina dosadnie historię Enigmy i kluczowego wkładu polskich naukowców w jej rozszyfrowanie. Po przekazaniu Brytyjczykom metody jej rozszyfrowania (w tym wypadku dobrowolnego, spowodowanego zaistniałą sytuacją), to właśnie ci ostatni pamiętani są wszędzie poza Polską w historii jako ci, którzy ją faktycznie złamali, co później przesądziło o wyniku wojny. Jak ujął to Churchill przy innej okazji: „historia jest pisana przez zwycięzców”.

Niewielu z czytających ten wpis zdaje sobie pewnie sprawę, że mamy w Polsce jedną (i jedyną jak na razie) kobietę-księdza. Jest nią Wiera Jelinek i w 2003 roku została oficjalnie ordynowana na pastora Kościoła Ewangelicko-Reformowanego (Kalwińskiego). Jest to kościół protestancki i jedyny w Polsce, który traktuje zupełnie na równi kobiety i mężczyzn. Księża oczywiście mają rodziny, są mężami, ojcami, czy dziadkami. Sama jestem akurat ewangeliczką reformowaną, a przy ty prawnuczką księdza. Abstrahując od tematu warto wejść do takiego kościoła (w Warszawie przy Alei Solidarności 76a, można go zwiedzić podczas majowej nocy muzeów) aby ze zdziwieniem ujrzeć w środku tylko stół-ołtarz z otwartą Biblią, prostą drewnianą ambonę i wielki, ale skromny krzyż. Żadnych obrazów, złoceń, ozdób, tylko prostota i spokój, aby wierzący podczas nabożeństwa słuchali w skupieniu tego, co ma im do przekazania ksiądz- wybrany zresztą przez nich samych.

…i tym spokojnym akcentem kończę dzisiaj mój wpis. Dziękuję tym z Was, którzy poświęcili chwilkę, aby go przeczytać. Wszystkim kobietom życzę dobrego dnia, ale nie tylko Dnia Kobiet, ale każdego.

08. marca 2017 by Ania
Dodaj komentarz

Smart TV+ smartfon = (nie)smartDZIECKO

Anna Rattenbury

Opublikowany: marzec 2, 2017

Dzisiejszy wpis na blogu jest nawiązaniem do artykułu zamieszczonego na portalu Ofeminin opatrzonym tytułem; ”To nie musi być autyzm ani ADHD, mamo i tato, ale skutki oglądania telewizji przez dziecko!”. Brzmi dla wielu jako przesada i niepotrzebne straszenie rodziców, którzy przecież najlepiej wiedzą jak wychowywać własne dziecko! Może to prawda, ale niewątpliwie warto się pochylić przez chwilkę nad tematem i rozważyć argumenty. Na początek trochę surowych danych z USA w zakresie rekomendacji ilości czasu spędzonego przed jakimkolwiek ekranem dla różnych grup wiekowych. Dane z USA, ponieważ w tak wysoce rozwiniętym kraju wszystko dzieje się najpierw, zarówno trendy i problemy z nich wynikające:

  1. Niemowlęta w wieku do 18 miesięcy: 0,
  2. Dzieci w wieku 18 miesięcy- 2 lat: nie więcej niż 30 minut dziennie,
  3. Przedszkolaki w wieku od 2-5 lat: nie więcej niż 1 godzina dziennie programów „edukacyjnych” pod STAŁYM nadzorem osoby dorosłej, która może pomoc dziecku w interpretacji oglądanej treści,
  4. Dzieci i młodzież w wieku od 5 do 18 lat powinny mieć stały limit czasu spędzonego już nie tylko przed telewizorem, ale coraz częściej na portalach społecznościowych (Instagram, Snapchat, Facebook). Ekran nie może zastępować zdrowej ilości snu, oraz być zamiennikiem aktywności fizycznej.

Należy zacząć od pytania, po co w ogóle mamy telewizor i do czego jest nam najbardziej potrzebny. Prawie każdy powie, że do oglądania wiadomości, potem filmów, sportu, programów przyrodniczych, itp. W wielu polskich domach, bo aż w prawie 40% (!!!!) telewizor jest włączany cały czas- jak tylko któryś z domowników jest w domu. Towarzyszy wówczas przy posiłkach, ich przygotowaniu, pracach domowych, krzątaninie, zabawie oraz, uwaga… wspólnych rozmów. Rozmawiamy sobie na przykład o polityce, a tu w dali modelka reklamuje nam lek na zaparcia, zgagę, lub poleca niezastąpiony specyfik na drętwienie nocne kończyn dolnych. Przy tym wszystkim dziecko jest obecne, ciągle zerka z krzesełka do karmienia, jest stale bombardowane treściami, migającymi obrazami i dźwiękami. Dla świętego spokoju włączamy bajkę-koniecznie edukacyjną i najlepiej po angielsku co by się maluch od razu nauczył. No wreszcie udało się bąbla nakarmić, to już niech sobie bajeczkę skończy, bo musimy posprzątać i sprawdzić facebook. O, następna bajka, „Alanku to już ostatnia, dobrze?” mówimy, ale przypomniało nam się, że do Aśki mamy zadzwonić, bo strasznie długo nie rozmawiałyśmy. I zeszło 40 minut. A tu Alanek zasnął- to dobrze, niech śpi. Wieczorem, kiedy mąż przyjdzie wykończony z pracy usiądzie sobie odpocząć przy sporcie, Alanek też obejrzy bo bardzo lubi. W przerwie tata pogra trochę na telefonie, to mały też chętnie zajrzy-niech się szkoli! Alan zacznie inicjację komórkową w momencie przystąpienia do Komunii Świętej- czasu kiedy to większość latorośli w wieku 8 lat otrzymuje swój pierwszy telefon, tablet i laptop. Teraz tylko grać i grać! Nie ma nawet czasu na telewizję… ale niewątpliwe od niej się wszystko zaczyna. Rodzice Alana będą kilka razy z wizytą u psychologa, który ma stwierdzić czy ma, czy nie ma ADHD, bo same uwagi w szkole, niesamowita agresja, także w domu i w ogóle tylko problemy. Już nie mówiąc o nauce- bo to katastrofa. Nie wiadomo czego to od dzieci w tej szkole wymagają! Rodzice naturalnie nigdy nie przyjmą do wiadomości, że jednak ich wychowanie ciut zaszwankowało. Fakt, że nie było czasu na książeczki, na wspólne układanie puzzli, nie mówiąc o grach- tych nudnych, planszowych-0bciachowych. Bo kto jeszcze w ogóle gra w gry planszowe! Stać mnie na X-Box, to co moje dziecko na podłodze będzie siedzieć w głupie „Grzybobranie” grać? Tata powie „Ja grałem w Grzybobranie, nie miałem takiego sprzętu, nawet mi się nie śniło; to przynajmniej niech moje dziecko zobaczy jaka to frajda”

My, nauczyciele małych dzieci niestety mamy do czynienia z takimi Alankami na co dzień. To bardzo smutne; po paru zajęciach potrafię bezbłędnie wskazać maluchy, które mają do czynienia z elektroniką po parę godzin dziennie. Te czteroletnie dzieci nie potrafią liczyć (każde oczywiście jak katarynka odlicza od 1-10, ale nie ma pojęcia ile dana liczba oznacza przedmiotów), nie potrafią ułożyć najprostszych puzzli, nie mówiąc o dominach, nie radzą sobie w zabawie z kartami obrazkowymi. Nie rozpoznają najprostszych zasad zbiorów, na każde niepowodzenie mówią „ nie umiem”, „nie wiem”. Na prośbę „a jak myślisz?”, odpowiadają tak samo. Są niezdolne do myślenia i wyciągania wniosków najbardziej banalnych i chciałoby się powiedzieć dziecinnie prostych-, typu: jeśli bawimy się w kolory i mam talerzyk zielony i dwa kubki, różowy i zielony, to który pasuje do talerzyka? Według moich obserwacji, jedna trzecia dzieci w wieku 4 lat nie zna zupełnie funkcji zwykłej kostki do gry. Kiedyś na prośbę aby dziecko rzuciło kostką prawie nie wybiło szyby. Chłopiec nie miał po prostu nigdy z czymś takim do czynienia. To akurat był silny 6 latek! No cóż, trudno mnie zaskoczyć, bo pracuję w zawodzie już ponad 20 lat, ale muszę przyznać, że to był dla mnie szok. Dziecko wychowane przed telewizorem, a ostatnio także z tabletem i smartfonem nie radzi sobie, właśnie najpierw w przedszkolu, a następnie w szkole. Bo mazanie po ekranie palcem nie pomoże wcale w nauce pisania, to, że dziecko potrafi powtórzyć kilkadziesiąt słówek z apki do nauki języka wcale nie oznacza, że wie kiedy te słowa użyć i jak. Takie dziecko w systemie polskiego szkolnictwa od razu dostaje metkę: „mało zdolne” ; nie radzi sobie z najprostszymi zadaniami”. Polska szkoła bardzo szybko bowiem takie metki dzieciom przykleja, a odkleić je jest bardzo trudno. Szkoda, gdyż sami rodzice wychowujemy takie nieradzące sobie, nie zdolne dzieci na przyszłość. A taka zdawałoby się „głupia” gra jak Grzybobranie nieprawdopodobnie rozwija mały umysł. Dziecko przecież musi liczyć, musi małymi paluszkami powyciągać grzybki. Nie mówiąc o rzucaniu kostką, bynajmniej nie z impetem prosto w szybę…

02. marca 2017 by Ania
Dodaj komentarz

SMOG zabija nasze dzieci. Co ja mogę zrobić?

1014938_808863812527141_1236205119360760626_o

Anna Rattenbury

Opublikowany: luty 1, 2017

1014938_808863812527141_1236205119360760626_oSMOG- ale co jak mogę zrobić?

W ostatnim miesiącu, akurat pierwszym, prawie bezwietrznym  miesiącu nowego roku w wielu miastach Polski mamy do czynienia z potwornym smogiem. Wiele osób zastanawia się, czy smog mieliśmy zawsze, czy po prostu teraz mamy większą świadomość, że jest, bo o tym się mówi. Otóż smog mieliśmy zawsze, ale faktycznie nie aż taki. Przede wszystkim należy rozumieć powód smogu. Większość społeczeństwa jest naiwnie przekonana, że smog wywołany jest tylko przez przemysł i samochody. To niestety całkowita bzdura i świadczy o stanie umysłu większości naszego społeczeństwa. Bo jaki niby mamy przemysł w Zakopanem, Nowym Sączy, czy Żywcu, w miastach, które obok Krakowa, które faktycznie przemysł posiada, ma największe zanieczyszczenie powietrza? I dlaczego nie mamy takiego smogu latem, kiedy przecież przemysł nie robi sobie bynajmniej przerwy wakacyjnej?  Otóż winnymi smogu, w 87% * jest przede wszystkim niska emisja, czyli wyziewy, które wychodzą z kominów zwykłych domów- naszych obywateli, często ludzi wykształconych, mądrych i posiadających dobrą pracę.  70 % polskich domów jednorodzinnych ogrzewanych jest kotłami  węglowymi!!!!!! Ciągle słyszymy, że węgiel to nasze złoto i skarb narodowy. Zaprawdę złote- ale wielkie historyczne przekleństwo i czynnik, które stawia nas na niechlubnym pierwszym miejscu w Europie pod względem zanieczyszczenia. Wielu właścicieli domów, szczególnie nowych twierdzi, że przecież oni nie palą węglem, tylko  ekogroszkiem, zapominając przy tym całkowicie, że żaden produkt pochodzący z węgla nie jest ekologiczny. A nazwać Eko można sobie wszystko! Trudno istotnie o jakiekolwiek ekologiczne paliwo, bo przecież każde spalanie czegokolwiek niesie za sobą wyrzucanie do atmosfery toksycznych związków, a klimat mamy taki, jaki mamy, ciepło w domach lubimy nadzwyczajnie i czymś musimy je ogrzać. Problemem jest dostępność paliw, jeżeli już ktoś posiada przeklęty piec na węgiel-często wrzuci do niego dziurawy kalosz, butelki po Coca Coli, a i opony, tudzież inne śmieci również. Nie mówiąc o paleniu mułu, miału i flotu- produktów najtańszych, które trują odwrotnie proporcjonalnie do swojej ceny. Prawo tego nie zabrania, w sprzedaży są kotły klas tak niskich, że  nie mieszczą się w żadnej klasyfikacji- ale są tanie!  Nadal budujemy domy duże, a że ekonomia to nie jest dla nas łatwa dziedzina, więc nie rozumiemy, że każdy metr kwadratowy zwiększą realne koszty ogrzewania. Jak już wybudujemy kolumbrynę, najlepiej z wieloskośnymi udziwnionymi dachami (które jeszcze bardziej zwiększają straty ciepła), to już na porządne ocieplenie domu nie starcza, bo przecież kuchnię porządną trzeba zamontować, nowe meble i obowiązkowo min 40 calowy telewizor. Polacy lubią swoje prawo „wolność Tomku w swoim domku” i obruszają się na każdą wzmiankę, że nie powinni spalać, z góry przepraszam za wyrażenie- świństwa w swoich piecach. Od razu przerzucają winę za smog na samochody, no i oczywiście na przemysł. Mieszkańcy Żywca, Nowego Sącza i Zakopanego również, a Cieszyn zawsze zwala winę na pobliski, czeski Trzyniec. I winnego nie ma! Dopóki nie zauważymy problemu na swoim podwórku, to nasze dzieci będą zamiast jeździć na sankach, czy lepić bałwana- koczowały w domach, lub chodziły w maskach przeciwsmogowych, minimum 150 zł za sztukę, plus filtry dodatkowo płatne.

 

OK, ale co ja zwykły obywatel mogę zrobić? Mieszkam w bloku, ogrzewanym systemowo (czyli z elektrociepłowni), nie mam nawet jak spalać, bo nie mam w domu pieca. Super, ale idąc na spacer widzę codziennie okazały, trzypiętrowy dom jednorodzinny, z którego komina wydobywa się brunatny dym i śmierdzi jak złe. Co mogę zrobić? Ano, zadzwonić po straż miejską aby przyjechała i skontrolowała, co się w tym piecu spala. Także, w sytuacji kiedy domy w sąsiedztwie  przedszkola mojego dziecka też wyrzucają dziwny dym z kominów. Pisać petycje do urzędu miasta wraz z innymi rodzicami małych dzieci zaniepokojonych sytuacją powietrza w swoim mieście- z konkretnymi propozycjami rozwiązań. Bo to nie jest tak, że się nie da. W Krakowie udało się, pomimo ogromnej presji sprzeciwu, przyjąć ustawę, gdzie nowe domy nie mogą być ogrzewane kotłami na węgiel. W starych kotły będą wymieniane- bo są na to środki, tylko brak woli samych mieszkańców. To ogromne brawa dla władz tego miasta, nie wiem co robią włodarze śląskich miast- dziwię się bardzo że kompletnie nic. No dobrze, ale co ja mogę jeszcze zrobić? Otóż jadę na ferie w upragnione góry i widzę jak właściciel mojego pensjonatu zwozi stare opony, a po tygodniu wyparowują? Co robię? Pewnie nie chcę się narażać i dzwonić po straż miejską, ale powiem właścicielowi, że ostatni raz jestem u niego i wszystkim znajomym odradzę skorzystania z jego oferty, dopóki nie zmieni sobie pieca. Może to naiwne, ale jeżeli zrobi tak przynajmniej jedna osoba w każdym podobnym pensjonacie/agroturystyce to efekt może to akurat przynieść. Szukając lokum warto zapytać, czym ogrzewa się w danym ośrodku. Górale są wybitnie hardzi i pewni swoich  racji, ale brak pieniędzy działa jak czarodziejska różdżka.  Tak naprawdę w ogóle wyjazd w zimie w góry dla mnie, osoby która świadomie porzuciła Warszawę dla gór mija się z celem. Wszystkie miejscowości górskie są fatalnie zanieczyszczone w zimie. Paradoksalnie wszystkie pobierają „opłatę klimatyczną” za każdy dzień pobytu. Zawsze wydawało mi się to perfidne, bo jednak to sami mieszkańcy podgórskich miejscowości- właściciele trujących pieców powinni wnosić taka opłatę- za trucie turystów.  Jeźdźcie w zimie nad morze! Latem nie ma sensu, bo zimno jak w psiarni, ale zimą i tak zimno, i tak nie można się kąpać, jodu dużo i czyściutkie powietrze. Bajka!

 

A jeżeli już koniecznie chcecie jechać w góry, to bezwzględnie zakupcie dla całej rodziny maski przeciwsmogowe i od razu parę filtrów, bo nie starczają na długo. To będzie nowa zimowa moda-… Jak a Chinach.

*korzystałam z danych o zanieczyszczeniu Europejskiej Agencji Ochrony Środowiska, dane procentowe przytoczyłam za POLITYKĄ 3/2017

01. lutego 2017 by Ania
Dodaj komentarz

Viva La España! O strajku rodziców nad zadaniami domowymi.

indeks

Anna Rattenbury

Opublikowany: listopad 16, 2016

indeksPrzez cały miesiąc listopad, a dokładnie w każdy weekend, Hiszpańskie Stowarzyszenie Rodziców (CEAPA) zachęca rodziców do bojkotu odrabiania wszystkich zadań domowych zadawanych ich pociechom. Według badań z  2016 przeprowadzonych przez  WHO, 30% hiszpańskich 11-latków odczuwa permanentny stres z powodu ilości zadań domowych, które są zobligowane codziennie wykonać, a ta liczba rośnie do 65% młodzieży w wieku 15 lat. Rodzice twierdzą, że system nauczania jest stary, nieadekwatny do zmieniających się technologii i łatwego dostępu do informacji encyklopedycznych, bazuje na zapamiętywaniu treści, testomanii i egzaminach. Brzmi znajomo?

Polska w rankingu ilości zadawanych zadań znajduje się na 10 miejscu, tuż przed Hiszpanią,  a nasze dzieci muszą „ślęczeć” nad zadaniami  średnio 7.5 godzin tygodniowo. Oczywiście, zależnie od wieku jest to czasem mniej, ale często raczej więcej… W przytoczonym zestawieniu na pierwszym miejscu jest nie kraj, ale miasto w Chinach, które posiada odrębny system nauczania, a mianowicie Shanghaj. Zaraz potem mieści się Rosja, Singapur, Kazachstan, na piątym miejscu Włochy, zaraz za nimi Irlandia, Rumunia, Estonia, Litwa i wreszcie Polska. Analizując systemy edukacji w krajach przytoczonych w powyższym rankingu można przyjąć, że wiele z nich posiada skostniały i tradycyjny system edukacji- Rosja, byłe republiki radzieckie.  Z kolei Szanghaj i Singapur to miejsca, w których najważniejszy jest wyścig szczurów od najmłodszych lat i bardzo duża konkurencja na każdym etapie edukacji. Nie liczy się indywiduum, ale kolektyw. Włochy mają bardzo specyficzny system edukacji, gdzie wakacje letnie trwają 3 miesiące i faktycznie dzieci otrzymują bardzo dużo zadań do wykonania w tym czasie. Irlandia to kraj o bardzo tradycyjnych wartościach, podobnie jak Polska-oba na wiecznym dorobku. Pozostaje tylko współczuć dzieciom. Nie wszyscy rodzice się jednak ze mną zgodzą. Dla wielu, dużo zadań domowych to tendencja pozytywna, bo to oznacza dobre przyswojenie materiału, prym w klasie, dobre wyniki na egzaminach, lepszą pracę, itp. Inni woleliby, aby ich dzieci czas w domu spędzili inaczej, a jeszcze inni woleliby aby zadania, jeśli już są zadawane, były bardziej twórcze, niż odtwórcze. Temat jest niewątpliwie zajmujący i budzący wiele kontrowersji.

Niedawno,  jedna ze szkół podstawowych na warszawskim Ursynowie rewolucyjnie jak na polski system edukacji, zdecydowała o niezadawaniu dzieciom zadań domowych- i akurat wcale nie wszyscy byli z tego faktu zadowoleni. Wielu rodziców było przeciwnych. Sprawa jest bardzo świeża i potrzeba czasu aby ocenić, czy słuszne są wątpliwości jakoby dzieci niewykonujące zadań miały gorzej przyswajać treści. Warto w tym miejscu podkreślić, że dyrektor szkoły zmieniła także sam system nauczania, gdzie nauczyciele są przewodnikami ucznia, a ich zadaniem jest tak wytłumaczyć swój przedmiot aby dzieci były nim zainteresowane, zrozumiały materiał, adekwatnie go przećwiczyły na lekcji pod kątem nauczyciela i nie potrzebowały więcej pracy nad danym tematem w domu. Szkoła ma nauczyć, a nie cedować tę odpowiedzialność na rodziców, którzy musieliby „siedzieć” z dzieckiem nad zadaniami po pracy. Każdy, kto ma dzieci w szkole podstawowej, nie mówiąc już o gimnazjum, czy liceum dobrze wie, ile jego dziecko poświęca czasu na odrabianie lekcji. Zadania domowe są niewątpliwie potrzebne, od czasu do czasu, ale przemyślane i wymagające tego samego od ucznia. Niestety w polskiej szkole, w każdym przedmiocie, także niestety w nauce języka obcego- bardzo mi bliskiego tematu- zadania domowe są nudne, odtwórcze, czasem ogłupiająco banalne i poza czasem spędzonym nad ich wykonywaniem, nie przynoszące żadnego pożytku. Obserwując już od wielu lat podręczniki, w szczególności do nauki języka obserwuję smutną korelację: czym nowszy i bardziej kolorowy, tym więcej bzdurnych zadań w zeszycie ćwiczeń. Uczeń wykonując je wręcz zraża się do języka, wcale go nie przyswaja, „tłucze’ gramatykę i słówka, które często zapomina zanim dotrze do końca rozdziału. Zapewne dlatego od wielu lat nie obserwuje się lepszych kompetencji językowych, niejako na przekór ilości dostępnych metod, materiałów dydaktycznych i środków przekazu. Nauczyciel w XXI wieku ma do dyspozycji internet, niebywałą bazę materiałów wizualnych, audio, video (YouTube), a uczniowie niezmiennie na lekcjach tłuką gramatykę i wkuwają słówka. Nie mówią, rzadko słuchają naturalnych wypowiedzi, nie mają czasu na przećwiczenie tego, czego się nauczyły, w zamian pędzą z materiałem, aby przerobić jeden „Unit” za drugim. Nie czują języka, nie potrafią wykorzystać swojej wiedzy i umiejętności językowych, bo nikt nie pokazał im jak to zrobić. Na pytanie „How are you ?” czteroklasista w podstawówce najpewniej odpowie: …my jeszcze tego nie robiliśmy”. Co innego wypełniać zeszyty ćwiczeń, a zupełnie co innego umieć odnaleźć się w sytuacji, kiedy za granicą nagle trzeba zapytać o drogę, lub kupić bilet na autobus.  W domu muszą wypełniać luki w zdaniach według wzorca, nie tworząc języka w sposób swobodny, tylko dokładnie według schematu. I nie łudźmy się, że przecież testy gimnazjalne i matura wypadają tak dobrze. Wcale tak się nie dzieje, po prostu same testy są na znacznie niższym poziomie z roku na rok! Dzisiejsza matura zdana na 95%, to tak naprawdę silna trója dwadzieścia lat temu. Wiem co mówię, bo uczę języka już 25 lat! Widać to na każdym kroku, także analizując ilość studentów w szkołach językowych- dwudziestolatkowie nie posiadają takich kompetencji językowych jakie powinni mieć biorąc pod uwagę ilość lat uczenia się języka. Prawda boli, a jeszcze bardziej doskwiera widząc maluchy w przedszkolach siedzące wieczorem nad swoimi zadaniami domowymi. To jest koszmar! Język musi być żywy, wypełnianie ćwiczeń w takich ilościach, jakie mają uczniowie do niczego nie prowadzi. Zrozumiałe są przedmioty ścisłe, gdzie praktyka czyni mistrza, i tylko poprzez wykonywanie ćwiczeń, obliczanie wzorów, rozwiązywanie zadań tekstowych można przejść do następnego etapu. Uczeń doskonali te przedmioty, ale wszystkie inne, miękkie przedmioty humanistyczne wymagają kreatywności, wyciągania wniosków, dyskusji, często dochodzenia po swojemu do pewnych konkluzji. Tego polscy uczniowie po prostu nie potrafią. Każdy przedmiot jest traktowany  jako odrębność, młodzież nie potrafi połączyć faktów z jednego z faktami drugiego przedmiotu. Pamiętam szok, jaki przeżyłam kiedyś w liceum, kiedy poprosiłam uczniów, aby wypisali paru znanych pisarzy angielskich. Kartki były w przeważającej liczbie puste, a tydzień wcześniej cała klasa przerabiała na lekcji polskiego dzieło Szekspira!

Mam nadzieję, że jednak rodzice, a przede wszystkim nauczyciele i dyrektorzy szkół obudzą się i zauważą problem. System polskiej edukacji nie jest zły, ale jest w nim zdecydowanie za dużo treści czysto encyklopedycznych, a mało myślenia. Dobre zadanie, twórcze, bazujące na projekcie, ale bynajmniej nie na zadzie „kopiuj/wklej” jest  o wiele bardziej sensowne, niż wypełnianie zeszytów ćwiczeń, nudne i sztampowe-wręcz zrażające do nauki.

Następny wpis na blogu będzie także poświęcony polskiej szkole,  która podkreślam, nie jest wcale taka zła; wymaga tylko paru korekt.

16. listopada 2016 by Ania
Tags: , , , , , , | Dodaj komentarz

Uczyć bez podręcznika? Wspomnienia z Chin…

img_0001-poprawiony1

Anna Rattenbury

Opublikowany: październik 26, 2016

img_0001-poprawiony1

Moje pierwsze doświadczenie w nauczaniu języka angielskiego to przedszkole, następnie szkoła podstawowa, liceum (nie było jeszcze gimnazjów) a następnie coś, co zaważyło na mojej całej późniejszej karierze zawodowej-nauczanie przyszłych nauczycieli języka angielskiego w malutkiej miejscowości Lishi, w prowincji Shanxi w północnych Chinach. Moja „grupa” składała się 45 studentów w wieku 19-20 lat, w tym jednego nieczynnego- „obserwatora” z nadania partii w celu kontroli przekazywanych treści (to były lata 90-te). Nawiasem mówiąc, ten osobnik w wieku ok 50 lat nie władał zupełnie angielskim ;). Pośród różnych teoretycznych i praktycznych przedmiotów miałam oczywiście „Speaking”. Na początku byłam przerażona ilością moich studentów i 100% frekwencją na zajęciach, ale nic tak nie dodaje siły jak postawienie przed ścianą. Naładowana na NKJO i na studiach całym szeregiem praktycznych wiadomości na temat komunikatywnego nauczania, postanowiłam jakoś te metody wdrożyć. Podstawowym problemem był brak ksero, oraz limitowany przydział na papier (!). Kopiowanie zatem odbywało się oczywiście ręcznie, podobnie jak i tworzenie wszystkich pomocy dydaktycznych typu karty obrazkowe, itp. przy równoczesnym maksymalnym wykorzystaniu otrzymanego, oraz cudem pokątnie zdobywanego papieru. Muszę w tym miejscu wyjaśnić, jaki w ogóle był to rodzaj papieru. Wychowana wprawdzie w komunizmie nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego. Biorąc pod uwagę gramaturę naszego obecnego standardowego papieru ksero- 80 g, papier, który miałam do skromnej dyspozycji miał chyba gramaturę maksymalnie 10 g. Był tak cienki, że świetnie funkcjonował jako kalka- kopiowanie dzięki temu było właściwie proste, może gdyby nie liczebność studentów. Potem umożliwiono mi używanie skomplikowanego systemu kopiowania ze specjalnej niebieskim pozytywie woskowym. Przygotowanie takich materiałów było tylko ciut szybsze i wymagało precyzji. Otrzymałam maszynę do pisania i kilka arkuszy wosku. Arkusze były spore, wielkości  kartki A 3. Pisało się na maszynie tekst, który wybijany był po prostu przez młoteczki maszyny wprost na arkusz wosku. Trzeba było bardzo uważać, aby nie zrobić błędów, bo na maszynie nie ma niestety klawisza ‚delete’. Zanosiło się taki maksymalnie zapisany ćwiczeniami arkusz do pani, która transferowała go za pomocą tuszu specjalną maszyną na kartki papieru (a jakże- o gramaturze 10 g). Następnego dnia odbierało się gotowe kopie. Nie wyobrażacie sobie jaką radość może sprawić plik kartek z ćwiczeniami, czy innymi materiałami do nauczania! Dumna zanosiłam ostrożnie plik cieniutkich kartek do pokoju i zabierałam się za wycinanie potrzebnych materiałów. Przychodziło mi na myśl zdanie mojej wspaniałej Pani metodyk z Kolegium, która zawsze przestrzegała nas, że „dobry nauczyciel musi włożyć tyle samo czasu w przygotowanie lekcji, ile dana lekcja będzie trwała”. Moje trwały po 90 minut, ale na przygotowaniu spędziłam jednak przynajmniej dwa razy tyle?

No i co mi to dało?

Otóż to doświadczenie, wówczas często doprowadzające mnie do rozpaczy, dało mi umiejętność przeprowadzenia zajęć na jakikolwiek temat całkowicie bez podręcznika, z minimalną ilością dostępnych materiałów. Nauczyło mnie, że warto odkładać wszelkie zdjęcia, broszury, mapy, itp., nie mówiąc już o oszczędności papieru-wykorzystywaniu ścinków na których sami uczniowie mogą napisać polecenie, słowa, cokolwiek co przyda się w „pair work” i wszelkich ćwiczeń z mówienia, ale także ćwiczenia ze słówek. Teraz uczę bardzo małe dzieci, więc mój arsenał rzeczy typu „przyda się” jest ogromny. Ależ ile możliwości dają takie prawdziwie przedmioty i jak wspaniale i twórczo możemy wykorzystać swoją wyobraźnię! Czego życzę wszystkim nauczycielom.

Anna Rattenbury

26 października 2016 r.

26. października 2016 by Ania
Dodaj komentarz

Musical Book 1 „COLOURS” and flash cards ideas

img_9099

Anna Rattenbury

Opublikowany: wrzesień 21, 2016

 

img_9099

Musical Book 1″COLOURS”    za 35 zł w Promocji Świątecznej na www.edusensory.pl

  1. First of all, prepare the flash cards, by carefully ripping them out of the pouches so you have all the 45 cards in a pack. Note, that there are 3 action cards; the “eye card” is to show the children to look around; the “circle” card is to put a gnome on it (or any object of the appropriate colour), and the “arrows” card is used to show the line in the song : “bring it here”. These three cards are used as prompts, especially for very young children.
  2. Sing each of the five verses from Recording 1 (”The Colour Song”, version 1) on the attached CD, or the first three to start with.
  3. On ”something ….. (colour)” place the appropriate gnome (or if you haven’t got them, one or more of the flash cards, or any smallish object of that colour) on the floor;
  4. Now, in the instrumental interval between the verses, ask the children to go round the room (classroom) and bring objects of that colour (*note, that it’s important for the child’s aesthetic development to realize that colours have various shades; i.e. light blue, dark, pale, etc. For that reason all the drawings, either in the book, or the flash cards are of various shades). With big groups of children you may pause the CD to give them more time to bring the objects in. Lay the next, and the subsequent verses, so in the end you will have a fantastic arrangement of 5 colours on the floor.*Note that to start with you don’t need to do the 5 verses; you can do three for example, like in the photo below taken by the author during the Musical English session with 3-4 year olds:

20160920_092336

 

  1. Now, at this point you can either play version 2, so that you have all the 8 colours, but that may take an awfully long time. Another option  is to omit the last colour-black-so you just have the rainbow colours. I would only suggest using one version in one session/lesson.
  2. You can use the instrumental version however, its then it’s entirely up to you what colours you do. The recordings actually gives you a free hand.
  3. Now it’s time to do the last double page: object picture pages 14-15. These pictures represent objects, which children of nursery, or pre-school age may usually find in their room/classroom. There are corresponding recordings 4, 5 and 6, which deal with clusters of two words; i.e. a green car, a red car, etc. This is very important, as the child will first hear the colour, and then the particular word. In a few cases (one per each of the recordings), the clusters demand acute concentration, for example: “a blue dog”,” a blue duck”. This is done on purpose in order to develop good sound recognition and the best possible pronunciation right from the start in the teaching process of the child. You can use the recordings as you like, or you may want to say the words you choose. The idea is for the child to hear the cluster and then point to the correct picture. Variations and possible activities for this group of pictures include :
  4. Calling out clusters which are not there.
  5. Extending the questions to “can you see a….?”, “can you find a….?””can you show me a…?”Is there a…”, It’s then useful to say missing clusters and elicit answers which tend to be difficult to elicit from children; i.e.: “No, I can’t”, “No, there isn’t”.
  6. Rather than you saying the words, ask older children to be the teacher and ask others, i.e. “Igor, can you see a…?”
  7. Can YOU think of any more activities? Try them out.
  1. Now, you may want to concentrate on the flash cards. The set consists of 42 cards, two of each picture, so 21 pairs (there are also, as already mentioned three additional action cards used before). There are 3 recordings, Recording 7, 8 and 9 (Cards). Again, the idea is listening comprehension, so when using the recordings just give out cards to however many children you have, either one per child, two, three, or more if you prefer.  Play the recording (pausing after each cluster if you wish) and the children show the cards with the picture they hear. You may choose to do other flash card activities such as:
  2. Only give out cards which the children will hear (each recording has 7 clusters).
  3. Just say the words without the recordings.
  4. Using the book, choose one colour, and ask the children to say their corresponding card, for example: using “red”, a child may have “a red doll”. Note, that there aren’t enough cards of every colour for each child.
  5. Use a variety of question/sentence forms, according to your age group and abilities of the children, i.e. “Who’s got a…”.
  6. Play the classical flash Show a card very quickly and hide it immediately. Let the children guess what they saw. Repeat if necessary.
  7. Go and find game. Spread 21flash cards round the room. Depending on the age of the children with younger ones, ask a child to come up to you by saying: “ Felix, come here, please.”. Say “go to the (red) van”, with very young ones you can mime the word as well. Always remember to praise the children by saying “good”, well done!” great!”, With older ones you can say: “go and find a…”. Praise as well.
  8. Colder/warmer. This is another classic. Simply choose one child to close their eyes and meanwhile hide one card. The child tries to find it, and the group has to help, so if the child is further they say ”very cold, cold!”, etc, and the opposite for closer- “warm, hot, boiling”. It all depends on the level of the children. Make sure you direct the game so that not only the loudest ones shout out, but the quieter children can have a chance too. With lower levels you may choose to do sounds: “brrrrr”, for cold, “Phewwww”, for hot. The child finally finds the card and she/he hides it for the next child.
  9. Play an “I spy with my little eye a…” Give out the cards to the children (either one per child, or more), who place them on the floor face up. Now play the game, and the child with the corresponding card shows it to everyone. You can also ask other children to do so in turn.
  10. Use pairs of cards to play snap;
  11. Play “shop” with the cards, practising “Can I have a …”, “Here you are”, “how much is it?” and so on.
  12. lay any of the memory games, such as “count to 5”  when you spread a number of cards on the floor, ask the children to remember what they are, then ask the children to close their eyes go up to the wall turning their faces to the wall, and count to 5. Then hide one card and the children have to guess which one is missing. The one who guesses correctly can now hide another card.
  13. Create a rainbow with the cards. Sing the song.
  14. Questions practice. Choose a number of cards. The children sit in a circle. Pass the first card to the child on you left and ask: ” Do you like dolls?”Make sure the children use the whole answer: “Yes, I do”, or “No, I don’t”. Then the card is passed on to the next child on the left, and the next… The cards are done on purpose to elicit some negative answers, like you would expect from boys and them not usually liking dolls. This game is good for the sense of achievement for the quieter children in the group.
  15. Create This is a simple variation of a well-known game “ I went to the market and I bought…”. Each child has one card. The first one says their card, for example: i.e. “W’ve got an orange dog” (“we” is used because in this game the children work as a group). The next child ads on their card and says: “We’ve got an orange dog and a green sock”. The next one will say: “We’ve got an orange dog ,a green sock and a red fish” and so on. To make it easier the children put the cards in front of them- face up, to make it difficult with older children you may want the children to put the cards face down.
  16. Chinese whispers. Better with older children of course. You can either tell the fisrt child the word, or show the card.
  17. Put the cards in a pile face down; the children tak a card and say what they can see. If they say it in English correctly, they can take it, if they don’t the card goes on the bottom of the pile.
  18. Play “Mystery bag”, or “Mystery Box” game. Prepare a simple fabric bag, or a cardboard box with a lid, or even better make a “peek-a-boo” box with a fabric curtain covering the hole. Put a selection of cards inside. If you play with a bag, sit the children in a circle, and according to the rhythm of the rhyme pass the bag round. On the word “hide!” the child who’s holding the bag, opens it and takes a card. They say what it is and either keeps it, or puts it back, whatever the rules you choose to follow. The rhyme goes like this: “Mystery bag (or box), what’s inside? Show me what you try to hide! If you play with the box, just place it in the middle of the circle and say the rhyme with one child at a time putting their hand inside.
  19. Hide and seek”-just hide some cards, and the children have to find them- a teaching classic;
  20. Slowly, slowly. In this game you will need two flash cards facing each other. Prepare one facing the children, but don’t show it to them, and the other card facing the first one, so as to cover it from the children. Slowly uncover the first card by moving the second one, and let the children guess what it is. This can be played with quite small children as  the colour of the object is obvious from the  coloured band of the flash card.
  21. Run and touch. In this game you want the children to move around. Stick some cards around the walls and furniture. The object of this game is to shout a name of a child and a card you want them to touch. This is a good game if you know who’s got problems with which clusters, so you can make sure you choose the cards and names carefully. The children run and touch the appropriate card. As an alternative you can play run and fetch.
  22. Lip reading. This game is good for slightly older children. Stick 6 cards on the board/wall. Elicit their words, just use the words only without the colour, for example: “car” (not “a green car”). Now, pretend you say a word, but the children can only see your lip movement, as you don’t say the word, they cannot hear it. By lip reading the children develop very useful skills in understanding speech.
  23. With older children you may want to play a variation of a game called charades. A child picks a card, and has to mime/act it out. Choose from cars, busses, cats, etc.
  24. Also with older children, you can divide the group into smaller groups, or pairs, and assign a certain card to each group, for example dolls, cats, gnomes, etc. Now call out actions for particular groups, i.e. “dolls touch your head!”, “gnomes touch your knees”, etc.
  25. Another good one with older children is a game based on the old 3 cups game. You will need three cards and 3 big cups, or better 3 identical plastic bowls (not see-through, the same colour, from IKEA for example). *if you play with younger children it might be helpful to use three different coloured bowls. Place the cards on the floor, let the children remember the pictures (either just the pictures, or the whole clusters) place the cups/bowls on top of them and shuffle. Slowly for the younger children and faster for the older ones. Now choose a child and ask them where the particular card is, or ask: ”Where is the fish?” and ask the child who puts their hand up.
  26. Basketball game– a team game for older children. Have a basket (*you can use a play basketball set, or simply an odd basket on the floor), and a soft ball. Line two lines of flashcards on the floor for two teams.
  27. Bean Bags. Spread some flash cards on the floor and let a child throw a bean bag. They have to say the cluster which the bean bal lands on.?

 

Have fun!!

Anna Rattenbury

 

If you have any questions contact me on: a.rattenbury@musicalbabies.pl

 

21. września 2016 by Ania
Dodaj komentarz

← Older posts