Blog

MamaSapiens

Blog z przemyśleniami dla mam. Wszystko o zdrowym rozsądku, co odnosi się do wychowania, żywienia, nauczania dzieci

Obowiązkowe nie zawsze dobre

Dzisiejszy wpis na blogu o tym jak obowiązkowa nauka języka angielskiego w przedszkolu może przynieść więcej szkody niż pożytku.

Od września 2015 roku we wszystkich przedszkolach państwowych w Polsce 5 i 6 latki uczą się już obowiązkowo języka angielskiego. Pisałam o tym już w czerwcu ubiegłego roku. Nie chciałabym być malkontentką, ale szczerze i w sposób uzasadniony obawiam się, że nie wszystkie nauczą się tyle ile mogłyby gdyby jednak nauka nie została wprowadzona jako obowiązek. Fakt, że dzieci mają taką możliwość w ogóle jest niebywale chwalebne i godne poparcia, tylko mały szkopuł polega na jakości, a nie na ilości. Jak zawsze w takich przypadkach bywa, nie chodzi o to aby na „hurra” wszyscy się uczyli, tylko w jaki sposób i czy efektywnie. Wprowadzając obowiązek nikt właściwie nie policzył ilu nauczycieli jest w stanie uczyć języka obcego w przedszkolach, oraz, przede wszystkim, ilu by chciało, bo praca to wcale nie łatwa, czy dobrze płatna. Okazało się, że nauczycieli jest przysłowiowo „jak na lekarstwo”, więc będą uczyć Panie przedszkolanki. Na papierze ładnie to pewnie wygląda, bolesna prawda w tym, że nie każdy może, potrafi i przede wszystkim posiada chęć do uczenia dzieci języka obcego. Przyjmując zasadę, że każdy, kto pracuje z małymi dziećmi potrafi nauczyć języka obcego, można byłoby przyjąć zasadę, że każdy nauczyciel posiadający jakieś umiejętności, potrafi nauczyć go w ramach przedmiotu. I tak, ktoś kto grywa sobie w domu na pianinie potrafi nauczyć muzyki, inny, kto prowadzi ogródek zna się na biologii, itp. Sorry, ale tak nie jest. Dobre studia filologiczne trwają 5 lat, na których to adepci zawodu poznają przede wszystkim sam język, jego niuanse i prawidłowe brzmienie- aby te ostatnie osiągnąć dobry student godzinami ćwiczy wymowę i intonację z materiałami audio. To tak, jak dobry muzyk ćwiczy codziennie po kilka godzin udoskonalając swój warsztat i technikę. Inaczej się po prostu nie da! Jako nauczyciel z (bardzo) długim stażem pracy nie wyobrażam sobie, aby ktoś, kto zna język w stopniu średnio-zaawansowanym, i jest to z mojej strony ocena wysoce optymistyczna, może uczyć małe dzieci języka angielskiego. Od jakiegoś czasu są dostępne „studia” łączące wychowanie przedszkolne i nauczanie języka, ale trwają za krótko i przyjmują osoby, które już na wstępie nie znają języka w sposób równoważny z wymaganiami studiów filologicznych i studentom po prostu fizycznie nie udaje się osiągnąć odpowiedniego poziomu. Niestety z roku na rok z przerażeniem obserwuję coraz to gorsze przygotowanie do zawodu. Winnym jest cały system nauczania; źle uczy się dzieci w szkole, matura jest z roku na rok na coraz to niższym poziomie, więc automatycznie niższy jest poziom studentów na I roku. W porównaniu z rokiem, np.1990, kiedy Polska otworzyła się na Zachód, mamy tak wiele możliwości do nauki- internet, ogromny, właściwie nieograniczony dostęp do bazy wiedzy na ten temat, a elementarne kompetencje i wiedza późniejszych absolwentów jest czasem tragiczna. Jest tylko papierek, który ma świadczyć o jakimś poziomie i tak naprawdę nic więcej. Powiedzieć, jak to mówi mój ulubiony pisarz Jerzy Pilch, że taka osoba wyrządzi dziecku krzywdę, to nic nie powiedzieć. Dziecko nabędzie od początku wadliwych wzorców, przyzwyczai się do uczenia się w sposób nudny, sztampowy i całkowicie nieefektywny. Nauczyciel niekompetentny bowiem pierwszą rzeczą na jaką się połasi to książeczka. Na zajęciach maluch będzie kolorował, wycinał, łączył elementy w zbiory, przyklejał. Nie wypowie ani jednego przy tym słowa. Właściwie taka książeczka mogłaby być równie dobrze w języku chińskim, czy arabskim- wszystko jedno bo i tak nie ma to najmniejszego znaczenia. Praca z książeczką na zajęciach jest absolutną stratą czasu. Chyba, że zajęcia są bardzo często, np. codziennie i praca z książeczką raz w tygodniu niejako podsumowuje temat. W innym przypadku nie daje dziecku nic poza radością kolorowania- coś, co dzieci bardzo lubią robić, ale nie potrzebują przy tym języka. Marny nauczyciel bowiem boi się wprowadzać słownictwo, którego wymowy sam nie jest pewien, dobierać zabawy pod kątem przydatności w nauce języka, bo nie za bardzo potrafi określić tę przydatność. Używa materiałów dydaktycznych zwykle używanych w przedszkolu, których słownictwo jest zbyt trudne i nieadekwatne do nauki języka. Boi się samemu śpiewać piosenki, bo ma problem z wymową. Puszcza je zatem z pendrive’a, nielegalnie ściągnięte uprzednio z kanału youtube. Każde zajęcia dla takiego nauczyciela to walka o przetrwanie. Dzieci uczą się języka nieefektywnie, a zapamiętując słownictwo często uczą się całkowicie złej wymowy. Takie błędy zakorzeniają się bardzo głęboko i są później często niewymazywalne z pamięci. W szkole natomiast ten problem się jeszcze pogłębia, ponieważ właściwie większość pracy na lekcji to praca z podręcznikiem (co jest absolutną plagą polskiej szkoły w ogóle). Wypełnianie luk, przepisywanie podanych słówek w odpowiednie miejsca, zamienianie szyku pytań, zdań- ćwiczenia tak nudne, infantylne i bezsensowne, że aż urągają dziecięcej inteligencji, kreatywności i chęci poznawania języka całym ciałem i wszystkimi zmysłami. Efekt jest taki, że większość dzieci w czwartej klasie szkoły podstawowej nie lubi języka angielskiego… pozostawiam to bez komentarza, bo i tak ten blog okazał się niezwykle minorowy. Obiecuję, że następny będzie bardziej optymistyczny!

13 kwietnia 2016 roku

Anna Rattenbury

13. kwietnia 2016 by Ania
| Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*