Blog

MamaSapiens

Blog z przemyśleniami dla mam. Wszystko o zdrowym rozsądku, co odnosi się do wychowania, żywienia, nauczania dzieci

„Primum non nocere”- po pierwsze nie szkodzić. Blog na Dzień Nauczyciela

Z okazji dzisiejszego Dnia Edukacji Narodowej, potocznie mówiąc Dnia Nauczyciela wpis o nauczycielach z przypadku, wypalonych i tych, którym nie zależy. Tytuł dosadny, ale jak zobaczycie poświęcając chwilkę na przeczytanie, nie do końca pozbawiony sensu.

Moje przemyślenia, a tym bardziej wybór samego tytułu, podyktowany jest moim długoletnim doświadczeniem jako nauczyciel, wcześniej także zatrudniony w systemie oświaty, oraz jako rodzic obserwujący i analizujący sytuację w publicznym sektorze nauczania przy okazji edukacji moich dwóch córek, już gimnazjalistek.

Nauczyciel, to zawód z powołania, podobnie jak zawód lekarza. Nie można bowiem stać się dobrym nauczycielem tak po prostu, z braku pomysłu na inne zajęcie, bądź w wyniku niepowodzenia w staraniu się na bardziej intratne studia. To w teorii, a tak naprawdę często jednak zdarza się, że ktoś marzy o zawodzie właśnie lekarza, ale kończy jako nauczyciel biologii, chciałby na Architekturę, ale szczytem jego możliwości jest nauczanie techniki w podstawówce, lub widzi się u siebie predyspozycję na tłumacza symultanicznego w Brukseli, a kończy jako nauczyciel angielskiego w gimnazjum. Niestety- taki nauczyciel z przypadku. W praktyce, prawdziwych, zaangażowanych nauczycieli z powołania jest mniej… i nie o nich będzie dzisiejszy blog.

Nauczyciel z przypadku większość czasu spędza siedząc w najbezpieczniejszym dla niego miejscu-czyli za biurkiem. Czas lekcji gładko upływa, a to minutkę, lub dwie po dzwonku wejdzie do sali, a obecność sprawdzi, a to komuś zwróci uwagę, a „np”*. i „bz” * wpisze do dziennika (elektronicznego) – i już 10 minut z lekcji ucieka. Potem sprawdzi zadanie domowe, czyli  każe je odczytać jakiemuś uczniowi ,  przeprowadzi jakieś pytanko, ma się rozumieć przy tablicy, tudzież kartkóweczkę i następne 10 minut ma już z głowy. Na prawdziwą lekcję zostaje raptem 25 minut, a to poleci jak z bata, tym bardziej, że rozsiadłszy się za bastionem biurka nauczyciel będzie dyktował do zeszytu (treści, które dzieci mają już w podręczniku), zleci ćwiczenia w zeszycie ćwiczeń do zrobienia, a że czasu oczywiście znów nie starczy aby skończyć wszystkie, to resztę poda na – absolutnie obowiązkowe w polskiej szkole- zadanie domowe. I finito. I tak w kółko. Dzwonek, pokój nauczycielski i następne lekcje. To oczywiście skrajny przypadek, ale niestety niezwykle częsty. Tak w większości wyglądają lekcje, z pewnymi moderacjami. Dla mnie, jako anglisty zawsze ciekawe jest jak wyglądają te z języka angielskiego. Niestety także podobnie. Nacisk kładzie się na gramatykę i słownictwo,  wykonuje nudne ćwiczenia, tłucze się te zagadnienia bez skutku, bo trudno jest nauczyć się gramatyki i słownictwa młodszym dzieciom, które jeszcze nie przestawiły się z nauczania w przedszkolu na uczenie się szkolne. One mają otwarty umysł, myślą logicznie, potrafią wyciągać wnioski i uczą się wszystkimi zmysłami. Dla nich zderzenie się z nauką szkolną jest szokiem. Powolutku stają się bezmyślnymi maszynkami do przepisywania, notowania, wypełniania ćwiczeń i do odrabiania infantylnych zadań domowych urągających ich inteligencji. Adaptują się po prostu do wymagań szkolnych i ich nauczycieli.

Polska szkoła bazuje na podręcznikach, zeszytach ćwiczeń, oraz nie wiadomo po co, na zeszytach przedmiotowych. Dzięki temu plecak malucha w pierwszej klasie podstawówki waży średnio 6 kg, a najczęściej więcej. Sztywne przywiązanie do podręczników jest poważnym stanem chorobowym polskiego systemu oświaty, bo przyzwyczaja nauczycieli do prowadzenia nudnych, sztampowych lekcji. O podręcznikach będzie na innym blogu, bo to temat rzeka.

Wielu nauczycielom brak wyobraźni jak można ułatwić dzieciom zapamiętywanie treści. Nie chodzi o to, aby dzieci bezmyślnie wkuwały ogrom treści, które po sprawdzianie są już zapominane, ale o to, aby u małego człowieka wykształcić najcenniejsze cechy każdego dorosłego-zdolność do analizy, łączenia faktów w całość i logicznego myślenia. Każdy to potrafi od momentu urodzenia i dlatego właśnie dzieci w wieku przedszkolnym tak dużo się uczą. Właściwie gdyby porównać ilość przyswojonych treści pomiędzy 3 letnią nauką w przedszkolu a klasami 1-3 podstawówki obawiam się, że okazałoby się, że przedszkolak opanowuje więcej materiału… i to w jakże przyjemny sposób, przez zabawy, piosenki, ruch i odkrywanie wszystkimi dostępnymi mu zmysłami, łącznie z węchem. Dzieci w szkole tracą bezcenny czas nauki (bo przecież średnio to tylko 4 godziny) na wypełnianie kart pracy, w kółko ćwiczenie tego samego, poznając treści, które nijak się mają do ich realnego świata, w sposób powoli zabijający w nich entuzjazm do nauki i otwartość na nowe treści.. i przede wszystkim zdolność do myślenia. To jest właśnie największa krzywda, jaką nauczyciel może wyrządzić dziecku- stłamsić u niego wrodzoną zdolność do wyciągania wniosków z podanych informacji, obserwacji, analizy i logicznego myślenia. Dzieci w IV klasie podstawówki na przykład wkuwają nazwy drzew, ale na spacerze w parku w niedzielę nie mają zielonego pojęcia pod jakimi drzewami chodzą. Bo widziały ilustracje w podręczniku, a Pani z przyrody nie lubi spacerów, więc na wycieczkę krajoznawczą z klasą nie poszli. Napisali sprawdzian.

Zatem należy prosić wszystkich nauczycieli; – po pierwsze nie szkodzić. Lub szkodzić jak najmniej! A także nie zrażać do swojego przedmiotu. Niedopuszczalne bowiem jest to, aby pierwszoklasista, który uwielbia matematykę pod koniec podstawówki jej nienawidził. Albo to, że połowa gimnazjalistów nie cierpi języka angielskiego!!! Wystarczy po prostu zrozumieć, że czas nauki powinien przebiegać nie na nudnym „tłuczeniu tematu” tylko na trwałym zapamiętywaniu materiału, w jak najefektywniejszy sposób; czy na podłodze, w parku, przy okazji doświadczeń, przez ruch, itp… bynajmniej nie zza biurka!

Amen.

Anna Rattenbury

14 października 2015 roku

„np”- nieprzygotowany- ewenement polskiego systemu oświaty. Znaczy tyle, że uczeń czegoś nie wykuł na blachę. Zwykle można mieć 3 takowe w semestrze, potem jedynka.

„bz”- następne dziwadło- brak zadania domowego. Także można mieć 3  w semestrze, potem jedynka.

14. października 2015 by Ania
| Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*